Na wstępie mówię: nie, nie absurd. Te dwie rzeczy się nie wykluczają.
Osoby, z którymi rozmawiam i którym mówię, że jestem głucha, często czują się zmieszane.
Reagują: „ale jak to? Słyszysz mnie przecież teraz”.
Wcale tym osobom się nie dziwię.
Słuch jest na ten moment jedynym zmysłem, który można próbować „zastąpić” urządzeniem elektronicznym – implantem. Wszczepia się różne rodzaje implantów w zależności od wady słuchu i schorzenia.
Dwa lata temu wszczepiono takie urządzenie i mi. Konkretniej: implant ślimakowy. Oznacza to mniej więcej tyle, że mam w ślimaku 12 elektrod (a u mnie działa ich 11), które mają zastępować miliony zakończeń nerwowych tego malutkiego narządu. Na samym uchu noszę procesor mowy, który za pomocą magnesu jest przytwierdzony także do głowy i przekazuje dźwięki z zewnątrz właśnie do tych elektrod.
Z czym to się je?
Ano z tym, że odgłosy docierające do mojego ucha wcale nie brzmią naturalnie. Nie są skrajnie robotyczne, ale nie słyszę całego spektrum częstotliwości, jakie odbiera człowiek ze zdrowymi uszami.
W hałasie, przy natłoku bodźców dźwiękowych, moje urządzenie po prostu szaleje. Przebywanie w zwykłej kawiarni, gdzie jest trochę osób i nawet niezbyt głośno, skutecznie utrudnia mi komunikację. To tak, jakby puścić sobie w starym radiu kilka audycji jednocześnie o tej samej głośności i próbować skupić się tylko na jednej wypowiedzi. Procesor nie jest w stanie wybrać akurat tego, czego chcę w danej chwili słuchać.
Zmierzam do tego, że implant to po prostu… proteza.
Kiedy ktoś straci rękę czy nogę, najczęściej stara się o zdobycie protezy.
W momencie, gdy taka osoba założy sztuczną kończynę, nie odzyskuje pełnej sprawności. Nie chodzi i nie posługuje się ręką tak samo jak osoba, która ma ręce i nogi dobrze funkcjonujące. A jak zdejmie protezę, nie jest w stanie chodzić czy wykonywać innych czynności tak samo jak w niej.
Z implantem też tak jest. Mimo że słyszę, nie rozumiem wszystkiego i często nie wyłapuję względnie oczywistych dźwięków otoczenia. A jak zdejmę procesor mowy (tą część na wierzchu), to nie słyszę na implantowane ucho nic.
Nie śpię w procesorze, bo w nocy musi iść do osuszacza, również po umyciu włosów nie mogę go założyć. Wtedy niesłyszenie to przymus. Czasem boli mnie głowa i nie mam siły słuchać świata. Wówczas to pół-przymus, pół-wybór. Zdarza się, że jakieś dźwięki mnie okropnie irytują i nie mam ochoty ich odbierać. Jak zdejmę procesor, to już mój wybór.
Baterie w procesorze starczają mi z reguły na 2-3 dni. Zdarza się, że nie wezmę baterii ze sobą, a się rozładuje. Do tego to po prostu elektronika, więc w każdej chwili może się popsuć. Jeśli część zewnętrzna, jest mniejszy kłopot, bo można oddać do naprawy i na jej czas, dostać procesor zastępczy. Gorzej, jak część wewnętrzna. Wtedy znów operacja (na którą trzeba sobie często trochę poczekać) i długi, trudny proces uczenia się dźwięków zaczyna się od nowa…
Co wówczas się dzieje? Człowiek jest odcięty od świata dźwięków na wiele dni, tygodni, a czasem nawet do końca życia. A świat oczekuje, że nadal będzie się komunikował tak samo, jak wcześniej.
Ja mam to szczęście, że moje drugie ucho słyszy trochę w aparacie słuchowym (on tylko pogłaśnia dźwięk, nic nie trzeba wszczepiać do organizmu). Jednak tutaj znów – jak zdejmę aparat, słyszę malutko. Szum prysznica, głośny trzask – tak, wyłapuję, ale mowy, muzyki – już nie.
Głuchota to spektrum. Nie jest tak, że każdy głuchy, nawet ten, który posługuje się językiem migowym od dziecka i nie ma implantu, nie słyszy zupełnie nic. Często głusi odbierają jakieś dźwięki otoczenia, basy czy krzyk. Mowy nie. A jeśli tak, to odrobinę, ale w aparacie słuchowym.
Długo myślałam, że nie mam prawa nazywać siebie głuchą. Trochę czasu mi zajęło dojście do tego, że taka i implant i aparat słuchowy tego nie zmieniły.
Trudno mi wyjaśnić to wszystko jasno i klarownie.
Ale tak, słyszę, choć jestem głucha.
Czy to dobrze? Czy to źle? Nie wiem.
Tak już po prostu jest. 🙂
… to wypadałoby się przywitać.
Z tego moje niefortunnego nicku można wyczytać, że mam na imię Weronika. Lat (za 3 dni) dwadzieścia, studentka pedagogiki specjalnej, miłośniczka wielu rzeczy.
Trafiłam tutaj dzięki najlepszej Kasiatarzynie. Poznałyśmy się na studiach, przy niej życie znów nabrało mi kolorów. Bardzo się cieszę, że pokazała mi Elten oraz zmotywowała (a może bardziej zmusiła…?) mnie do napisania tego pierwszego wpisu.
Samo blogowanie towarzyszy mi już od szkoły podstawowej, ale moje problemy z motywacją sprawiały, że pisałam do tej pory strasznie nieregularnie. Nie wykluczam, że tak będzie i w tym przypadku, choć mam cichą nadzieję, że Kasia mnie przywoła do porządku od czasu do czasu. Tym bardziej, że bardzo pisania potrzebuję w życiu.
O czym to wszystko będzie? Również nie wiem.
Może napiszę parę słów o mojej głuchocie? Albo o pasjach? O tańcu, który słychać, a który pokochałam nad życie? O poszukiwaniu własnej tożsamości i chwil radości w tym pędzącym świecie? Albo po prostu o zwykłej codzienności?
Zobaczymy.
Mam nadzieję do przeczytania niebawem, miło być w Waszym gronie. 🙂